Łukasz zwany szumowiną
Dziś odchodzi z głupią miną.
Kazał twarze chować w gacie
Bo go ojciec gnębił w chacie.
Musiał lizać księdzu jaja
Bo mamusia mu kazała.
Płakał biedny niesłychanie
Gdy go wieźli na plebanie.
W takich trudach on dojrzewał,
Ksiądz go w maskę przyodziewał.
Studia również miał na KUL-u,
Tam ruchali go do bólu.
Kiedy został on ministrem,
Mówił, ah ja wszystkim życie zniszczę.
Tęga głowa pracowała,
Ludziom życie rujnowała.
Straszył dzielnie on rodaków,
Wiec traktował jak tępaków
Tworzył dziennie obostrzenia,
Miał każdego za jelenia.
Zdrowia dzielny ten minister
Łykał dziennie litry czystej.
I tak Łukasz się pogubił,
Nie pamięta co sam mówił.
W czasie funkcji sprawowania
Wartość firmy swej podwaja.
Jak pod dupa mu się pali
To chce zniknąć, gdzieś w oddali.
Nam nie wolno mu pozwolić,
On nie może nam spierdolić.
Jego miejsce w kryminale,
Za te bańki rozjebane.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz